poniedziałek, 24 listopada 2014

Zero stopni, deficyt motywacji, pół treningu

Zaczyna się robić ambitnie. Principessa zadzwoniła rano z informacją, bym na bieganie ubrała się ciepło, bo wichura. Wyszłam biegać dopiero wieczorem, przeżywając wcześniej głęboki kryzys motywacji. Bo ciemno, nadal wiało i kreseczka termometru opuściła się do ostatecznej granicy zlodowacenia.

W sobotę nie pobiegłam parkrun-u. Zabalowałam w piątek, co zrobić. Czasem tak się zdarza. Dziś więc, miast pedałować na rowerze stacjonarnym, poszłam biegać. Niestety po 30 minutach moja prawa noga odmówiła mi posłuszeństwa. Zdarzyło się to pierwszy raz tak dotkliwie. Musiałam wrócić do domu marszobiegiem, bo zdążyłam się już oddalić od domostwa i gdybym tylko szła, przemarzłabym na kość. Także zaciskałam zęby i biegłam.

W efekcie udało mi się przebiec 20 min, potem zrobić nieudane zdjęcie, którego nie zamieściłam i przebiec jeszcze 10 min, po czym wrócić w smutnym marszobiegu do domu przez kolejne 10 min.
A wg harmonogramu powinno być już 3x po 20 minut z minutowymi przerwami na marsz pomiędzy.

Kurczę, bardzo to niefajne było. W domu poszedł w ruch różowy roller. Rozciągnęłam się pieczołowicie, ale prawe kolano wciąż pulsuje. Damn it! A miało być tak pięknie. A tu zima się szykuje cięższa niż myślałam.

Trzeba będzie się z różową rolką bardziej zaprzyjaźnić. Używać również w dni nietreningowe, a nie omijać szerokim łukiem - choć strategicznie stoi na środku salonu w swym różowym jestestwie i bolesnym przeznaczeniu. Tak, nadal potrafię wymienić mniej więcej milion rzeczy przyjemniejszych od rolowania spiętych boków, ale muszę podjąć ten trud. Stało się to nieuniknione.

Jedyne co poprawiło mi humor, to lekko zazdrosne spojrzenie sąsiada, gdy mijałam go w biegowym anturażu. Choć oczywiście spojrzenie mogło wyrażać coś zupełnie innego. Ale takim jest świat, jakim go widzimy, prawda?

ziuba biegacz

czwartek, 20 listopada 2014

Roller, rower i kolano grozy

Czas wytłumaczyć o co chodzi. Wpisy jakby rzadziej. Niby są jakieś relacje z biegów, ale coś tu nie gra z tymi treningami ostatnio.

Zacznę od kolana grozy. Już tuż przed uroczystym biegiem urodzinowym, który miał być celem i ukoronowaniem treningów relacjonowanych na tym blogu, czułam, że kolano grozy znowu daje znać o sobie. Dołączyły do niego bóle wychodzące z biodra na zewnątrz uda do kolana, a na końcu jeszcze pachwiny. Czułam, że moje nogi zaczynają wysyłać do mnie sygnały, których nie mogę już dłużej ignorować.

Docierało do mnie, że oto będę musiała się zmierzyć z pierwszym trudnym momentem i jakoś go przetrwać. Wybrałam się na konsultacje do fizjoterapeuty nr 1.

Fizjoterapeuta niespodziewanie zaczął od kręgosłupa. Stwierdził, że lędźwiowy odcinek mam mega ściśnięty i z tego usztywnienia bóle promieniują mi na prawą nogę. Czyli kolano grozy nagle przestało być "grozy". Za to pojawił się "kręgosłup grozy". 

Poza tym zostało wykryte, typowo biegowe, znaczne spięcie bocznych mięśni ud (splot jakiś tam, nie jestem w tym dobra) i zalecone rozgniatanie spięcia poprzez jeżdżenie spiętą stroną po piłeczce tenisowej. 

Jakoś nie mogłam się w tym wszystkim połapać. Poszłam do drugiego fizjoterapeuty.

I tu historia była nieco inna. Kręgosłup, co prawda, nadal był podejrzany, ale wykluczony z kluczowości, że tak powiem. Gdyż, ponoć, tak naprawdę, każdy z nas coś tam z kręgosłupem ma i u każdego coś by można porehabilitować. Proste kręgosłupy wyginęły wraz z rozwojem cywilizacji i niezdrowego trybu życia.

Także kręgosłup został na razie odsunięty na dalszy plan, natomiast w roli głównej znów pojawiły się nogi. Po bardzo dokładnym zbadaniu napięcia mięśni, okazało się, że mam je pospinane na maxa. 

Dlaczego tak się stało? Przecież wszystko było tak racjonalne, tak poukładane. Od zera, powolutku, były oswajane z wysiłkiem. No tak. Ale niestety, możliwości naszego ciała są ciężkie do oszacowania, dopóki się za coś naprawdę nie weźmiemy.

Bieganie jest fantastycznym sportem. Bardzo dostępnym, bardzo łatwym w uprawianiu. Czasem niestety trzeba jednak liczyć się z kontuzją. Jest to wpisane w tą historię.

Wiecie, jak boli bardzo spięty mięsień? Jak nabijecie sobie siniaka kiedyś tam, spróbujcie maksymalnie potem wcisnąć w niego palec. Wiem, nie zrobicie tego. Ale gdybyście spróbowali - to byście wiedzieli, że taki to właśnie ból. Taki ból czułam na boku uda, na pośladkach, na kolanach, kiedy fizjoterapeuta uciskał tam moje mięśnie. Zostawiłam na jego "kozetce" cały makijaż. Spłynął mi ze łzami. 

To było ciężkie. Ale dotarło do mnie, że muszę wziąć się do roboty. Zostało mi zalecone kupno sprzętu, który pomoże mi w rozciąganiu tych bocznych mięśni na udach - nie można tego dobrze zrobić w czasie normalnego rozciągania. To taki specjalny wałek  - nazywa się Black Roll (choć mój akurat jest różowy). Trzeba się na nim rolować. Dokładne instrukcje znalazłam bez problemu na you tube. Ponoć jest to dość standardowy sprzęt wspomagający dla biegaczy. Znalazłabym mniej więcej milion rzeczy przyjemniejszych niż to ćwiczenie, ale czuję, że faktycznie jest lepiej. To ten morderczy wałek pomógł mi rozbić boczne mięśnie ud np. po ostatnim, sobotnim parkrunie.


Poza tym fizjoterapeuta zalecił mi zamienić 1-2 treningi w tygodniu na coś, co pozwoli mi ćwiczyć kardio, ale odciąży mięśnie. Proponował pływanie. Niestety moje pływanie polega raczej na unoszeniu się na wodzie i machaniu niezbornie kończynami. Musiałabym po prostu nauczyć się robić to dobrze technicznie, żeby coś z tego było. Leśny Lud doradził mi jednak coś innego!

Rower stacjonarny! Jakie to proste. Wysiłek jest, kardio jest, mięśnie pracują, ale nie dźwigają ciężaru całego ciała! I można sobie wszystko mierzyć. Powiedział mi co i jak, jakie powinny być dla mnie wartości, żeby to miało sens i tak sobie ostatnio przejechałam np. ponad 20 km w 40 min nie opuszczając salonu Luda i Principessy (bo korzystam z ich sprzętu), jednocześnie prowadząc przyjemne rozmowy towarzyskie ;-) Gdyby jeszcze nie to mordercze siodełko wąskie jak brzytwa... Mój rower holenderski do leniwej jazdy miejskiej, to ma kanapę w porównaniu z tym czymś!

Jednak spodobało mi się to jeżdżenie. Może nie aż tak jak bieganie, ale wytłumaczyłam sobie, że to jest sprawa czasowa. Muszę koniecznie wzmocnić nogi. Muszę rozgnieść spięte mięśnie rollerem. Modyfikacje są konieczne, by za jakiś czas móc sięgnąć po więcej. 

Zamierzam biegać w parkrunach - jak się uda - to w każdą sobotę. Poza tym rower w poniedziałek i środę, a w czwartki pilates.

Przynajmniej raz w tygodniu będę składać raport ze swych poczynań.

Walczymy!

ziuba biegacz

niedziela, 16 listopada 2014

Parkrun II w Pruszkowie


15 listopada 2014 r. - biegniemy parkrun w Pruszkowie! W zeszłym tygodniu wycieraliśmy buty o wrocławski bruk, więc nie mogliśmy wziąć udziału w historycznym otwarciu parkowego biegania w naszym mieście. Tydzień później - zostało to skrzętnie nadrobione! Stawiliśmy się w Parku Potulickich tuż przed startem o 9:00.

Pogoda dopisała. Poza tym, że było jedynie 6 stopni, ale w biegu akurat to nie przeszkadza. Biegłam z Princzipessą i Leśnym Ludem. Leśny Lud, oczywiście szybko nas opuścił i pognał z najszybszymi. My z Princzipessą - staksowawszy grono uczestników (a przedstawiało się na oko dość mocno konkurencyjnie) marzyłyśmy jedynie by nie zamknąć peletonu. No i udało się! ;-) Nie zamknęłyśmy. Byłyśmy raczej w drugiej połowie, ale nie ostatnie!!!



Podczas biegu była okazja do małych rozpraw towarzyskich. Biorąc pod uwagę nasze tempo ;-), pozwalające na dość swobodne pogaduszki - wykorzystałyśmy to!


Tymczasem, daleko przed nami, Leśny Lud, gdzieś pośród mgieł,samotnie walczył o czołowe miejsce w tabeli.


"Dawaj! Biegnij! Przecież nie możemy być na końcu! Dawaj rękę! Jak na Rzeźniku w Bieszczadach!" ;-)
Chwilę po zrobieniu powyższego zdjęcia, na trasie ukazał się nam Leśny Lud. "Znudziło" już mu się czekać na nas na mecie i postanowił pobiec i podopingować nas. Biegł już do końca za nami, zagrzewając we właściwy sobie sposób:
"No dziewczynki, widzę, że wy wciąż jeszcze macie dopiero trucht na rozgrzewkę... Tak, tak rozumiem, dziś zimny dzień!"
"Widziałem tam, na mecie, dwóch trenerów lekkoatletyki. Uważajcie, bo możecie być zaczepiane!"
"No Marta, jak tak na ciebie patrzę, to myślę, że za 2 lata Rio jak nic."
"No, głowa do góry, biodra do przodu, otwórz klatkę. Od razu krok się wydłuża i nabierasz prędkości!"

I to ostatnie zdanie, już wypowiedziane na poważnie, naprawdę mi pomogło. Nie wiem skąd znalazłam siłę po tych już ponad 4 km, ale pomknęłam do mety nieco szybciej, więc nie wtruchtałam na nią, ale wbiegłam jak należy! Fajnie było zobaczyć innych uczestników biegu, którzy w znakomitej większości przybiegli przed nami, ale jednak zostali by kibicować reszcie. Super!

A najmilej powitał nas kolega Grzesiek Rybkowski, który akurat był na spacerze z psem i w chwili, gdy z Principessą przekroczyłyśmy metę, krzyknął: "Ooo! Kucharki przybiegły! Kucharki biegają" Nie wierzę!"
Dla niewtajemniczonych - skąd te kucharki:
www.kosmatakuchnia.pl
Koniec reklamy;-)


I tak to było. Niestety nie załapaliśmy się na zdjęcie grupowe, bo nasz trener Leśny Lud zarządził jeszcze szybki spacer ("Bo dla was to za mało, dziewczyny, musicie zrobić jeszcze marsz. Tak będzie dla was lepiej!").

No to co było robić. Jak za 2 lata Rio, to trzeba się trenera słuchać...;-)

Mój wynik: dystans 5 km, czas 33:24.

Skorzystałam ze zdjęć zrobionych przez fotografów parkrun-owych - Leonarda Łuczaka i Leszka Janasika.

ziuba biegacz

wtorek, 11 listopada 2014

Wroclove!


Okazjonalny Team Biegowy (w skrócie OTB) - listopad 2014, piękne miasto Wrocław. Od lewej: Leśny Lud w roli trenera, Piotruś i Monia dumnie reprezentujący Łódź, ziuba biegacz i Principessa, a jakże. Stoimy na moście zakochanych, zakochani w sobie nawzajem, w bieganiu, we Wrocławiu, w którym jesteśmy już drugi dzień i wcale nie musimy przytraczać kolejnych kłódek do barierek. Z resztą i tak nie ma już miejsca.

Trasa biegu: Rynek Główny, Uniwersytet, Ossolineum, Ostrów Tumski, Panorama Racławicka, Muzeum Narodowe i z powrotem. No tak mniej więcej.

Trener urozmaicał bieg ćwiczeniami siłowymi, jednak przyznam, że z Principessą nieco się wyłamywałyśmy. Wszakże, nie samym bieganiem Team żył we Wrocławiu i pamięć doznań "swobodnego turysty" dnia poprzedniego, tudzież nadzieja na nadchodzące w dniu danym - kazała nieco oszczędzać moce.

Z resztą wszyscy byli w obawie, gdzie to nas nieutrudzony Leśny Lud wywiedzie i czemu tak daleko. Zwłaszcza, że moje ciche pojękiwania w temacie kolana grozy, zbywał śmiechem.

Ostatecznie przetrwaliśmy wszyscy, przebiegając 6,5 km w radosnym gaworzeniu i przepełnianiu dumą z samych siebie.

Wrocław pobiegany!

ziuba biegacz

poniedziałek, 3 listopada 2014

Odblaski, na litość Boską!


Dziś jechałam sobie samochodem w środku nocy, czyli o 17:30. Ciemno, jak w kotle diabła. Pola, krzaki, nieoświetlona droga. I nagle co? Dziecko na rolkach! Zauważone z odległości około 20 m. Na aż mnię dreszcz przeszedł!

Osobiście, podczas dzisiejszego treningu w ciemnościach, byłam jednym, wielkim odblaskiem. Dzięki pięknej kamizelce, sprezentowanej przez brata Mata i Joannę, Dziewczynę jego, jeszcze urodzinowo.

I tak to powinno wyglądać, ludzie!

Bieganie wieczorami może nie jest tak urokliwe jak to w dzień, no bo niewiele można podziwiać. Za to jest bardziej interesujące towarzysko! Spotyka się wielu biegaczy. Fajne to! Najpierw, z daleka, otaksowanie, potem porozumiewawcze spojrzenie i łapka w górę! Niby się widzimy pierwszy raz w życiu, aleśmy jedna brać! Miło. W tym świecie anonimowości zwłaszcza.

ziuba biegacz

niedziela, 2 listopada 2014

Odczarowanie stadionu

Weekend, można dłużej pospać i pobiegać z rana. Wybiegnięcie wprost z ciepłego łóżka w zimny, listopadowy poranek - to wyzwanie. Jednak motywacją może być misja!

Misja - "odczarowanie stadionu". Chodzi o stadion w mej rodzinnej miejscowości, na którym  to kiedyś znienawidziłam bieganie. Były to czasy podstawówki i mrożących krew w żyłach sprawdzianów w biegach na 100 i na 800 m. Wtedy na 100 m miałam najgorszy czas wśród koleżanek, a przebiegnięcie 800 m groziło wypluciem płuc na mecie i niejednokrotnie było blisko. 

Czasem jest tak, że od małego wszystko mówi nam, że branie się za coś nie ma sensu. Zawsze byłam dość ambitnym dzieciątkiem i ta ułomność w tzw. kulturze fizycznej nieźle dawała mi po ogonie. 

Na szczęście już jako starsza dziewczynka, odkryłam, że w sport można się po prostu bawić, bez napinki. Że chodzi o to, żeby w ogóle się chciało chcieć. By wprawić się w ruch. By gonić królika, a jak jeszcze się go przypadkiem złapie, to po prostu będzie jeszcze fajniej. I tak to przez lata goniło się kilka małych królików, aż w końcu przyszło zmierzyć się z tym szczególnym, "morderczym królikiem", niczym z kultowej sceny z "Monty Pythona i św. Graala"...

Odczarowałam stadion magiczną liczbą 13 okrążeń. Zaliczyłam 5 200 m na luzie, tuż przed zjedzeniem sobotniej, leniwej jajeczniczki na śniadanie. 

Uwielbiam to!;-)

ziuba biegacz 

czwartek, 30 października 2014

16:00 - zmierzch; 19:00 - środek nocy


No i nastała ta jakże urokliwa chwila, gdy to po oderwaniu od pługa o 16:00, zanurzamy się w ciemność. Mój pług orze najczęściej w mej biuro-sypialni. Po oderwaniu się, mogę od razu nanizać obuw biegowy i odzież tego przeznaczenia i wybiec.

Latem o 16:00 mamy poczucie, że możemy jeszcze podbić świat, wszakże mamy jeszcze w zapasie jakieś 6 godzin światła. 29.10 wychodzi się z domu i widzi to, co na zdjęciu. Tu konkretnie - nad torami kolejki WKD w okolicach Nowej Wsi, bo tam sobie wczoraj pobiegłam.

11 tydzień treningów: (15 minut biegu + 1 minuta marszu) x3. Czyli 48 minut together. Robi się grubo! Konieczny sen 8 godzin po takiej dawce. Nie ma, że coś tam, że serial, że nieodrobiona praca domowa, czy życie towarzyskie. Ciało pada około 22:00 jak kartofli wór i podnosi się po 8 godzinach. "Widzimisię" nie ma nic do gadania.

ziuba biegacz

wtorek, 28 października 2014

Obietnica dotrzymana!



25.10.2014 r. - ziuba biegacz na mecie biegu "II Noc STO-nogi" w Stawisku!
Dystans: 6,6 km; Czas: 54 min (czyli raczej trucht niż bieg, ale co tam!)
DONE!

Obietnica złożona samej sobie w dniu powstania tego bloga - 19.08.2014 r. została dotrzymana. 10 tygodni treningów. Od mięciutkiego zera, zerunia absolutnego jak czeluść kosmosu - po możliwość wystartowania w biegu i zrobienia kilku kilometrów dystansu bez zasapania się na śmierć!

Można? Można! Jak jasna cholera...

A było tak...

Zimno, że aż kości trzeszczały (jakieś 3 stopnie na plusie), ale wystarczyło odebrać numery startowe, by emocje wzięły górę nad zlodowaceniem. Principessa nawet ubrała czołówkę, na wypadek gdyby słońce schowało się natychmiast z wrażenia. Wszakże był to bieg nocny...


Nocny dla harpaganów, co tam biegali nawet 3 godziny non-stop. Ja skończyłam tuż przed 17:00, po założonych czterech okrążeniach. Czyli nawet dostrzegłam jeszcze świeżo upieczoną w ognisku kiełbaskę - tuż przed pożarciem. Reszta musiała mieć czołówki w zanadrzu. Ale nie uprzedzajmy faktów...


6, 5, 4, 3, 2, 1... START!!! Byłam świadkiem wielu startów. Niektórych bardzo znamienitych - jak np. start Rzeźnika w Komańczy o 3:30 w czerwcu. Ale to uczucie, kiedy ty, właśnie ty po raz pierwszy jesteś częścią tego wydarzenia. Czujesz, że ono cię otacza i nie masz wyjścia - za chwilę popłyniesz z falą... ehh...
Gdzie jest Wally? W różowej kurteczce.


Biegaliśmy po pętelkach wytyczonych wokół Parku w Stawisku. Pętelki - ca 1,5 km. Na powyższym zdjęciu - pierwsze kółko i na mojej twarzy lekkie obawy - czy uda mi się? Czy kolano grozy się nie odezwie? Czemu Principessa jest taka wyluzowana? Czy to problem, że ja truchtam, gdy inni biegną?


I tutaj czwarte kółko - zdrowy rumieniec wysiłku i uśmiech kiełkującej satysfakcji. Zrobię to! Już nie może się nie udać!


No i załatwione! ;-)


Jeszcze tylko szybkie rozciąganko "na blacharę"...


I imprezka! Bezowy tort urodzinowy od Principessy - dmuchany razem z Borką, który ma urodziny dzień po mnie. Razem kończyliśmy 46 lat i taką cyfrę mieliśmy na torcie. Pamiętajcie, by takie zabiegi przeprowadzać co najwyżej z młodymi nastolatkami, bo dublowanie urodzin z dorosłymi - nieco zbyt podkreśla sumę lat... Ale tu wszystko było w najlepszym porządku. I szampan był i wiśniówka. Trochę nie sportowo może. Ale tak to jest jak hedoniści się biorą do sportu...


Lans z medalami w serwisach społecznościowych... bezcenny!

I tak to! Jak tu się nie zakochać?

Większość zdjęć autorstwa przemiłego Fotografa, który uwiecznił chyba wszystkich uczestników tego biegu - Wojciecha Czaja.

Pierwsze i ostatnie - autorstwa Principessy, drugie - Leśnego Luda, który, był tam z nami oczywiście, choć w charakterze raczej celebrity biegowego. Kurtuazyjnie obiegł Stawisko tylko 2 razy i potem udał się strzec ogniska.

Z tego miejsca - niczym na oskarowej gali - pragnę podziękować swojej Mamie, która dopilnowała telefonicznie, bym miała na sobie kurtkę (choć i tak zdjęłam!), Principessie, Leśnemu Ludowi i Borce, za to, że biegli ze mną, a przynajmniej startowali - ramię w ramię oraz tym Wszystkim, którzy nie byli fizycznie, ale wiem, że trzymali kciuki! Dziękuję też STO-nogom z Milanówka, że im się chciało chcieć i zorganizować to wszystko, w czym braliśmy udział!

Po tym wszystkim - pozostaje mi jedynie... kolejny cel! ;-)

ziuba biegacz

piątek, 24 października 2014

Witajcie, Kochane ;-*


Witajcie, Kochane! Otóż dziś - krótki tutorial na temat noszenia koralowej nereczki. Kolor ów dobrze uwydatnia się na tle, na ten przykład, prezentowanego odcienia szarości vel grigio. Nereczkę zapinamy sobie na brzuszku, nakierowując na ulubione biodro. Potem przechadzamy się, zarzucając onym ku światu....

To na tyle performance'u. Ta wspaniała nereczka jest moim prezentem urodzinowym od Principessy, Leśnego Luda i Borki (ich Latorośl). Bym miała gdzie trzymać korbkowy telefon, gdy biegam dłuższe dystanse. Bardzo przypadła mi do gustu!

Jutro start, za jakieś 16 godzin. Przydarzyła mi się historia jak z amerykańskiego filmu o sportowcach. Na chwilę przed decydującą rozgrywka na śmierć i życie, coś się przydarza. Na przykład kontuzja. I potem walka głównego bohatera stara się jeszcze bardziej pasjonująca i trzymająca w napięciu.

U mnie nie jest aż tak górnolotnie, ale po prostu kolano grozy mnie boli. Nie przyznawałam się, ale już tak od tygodnia. Nie przyznawałam się przed samą sobą nawet. Postanowiłam odpuścić jeden trening, aby zregenerowało się na jutro. Mam nadzieję, że nie wytnie mi numeru. No nic, będziemy negocjować, jak zawsze...

Z resztą ponoć na kolana dobrze robi krioterapia, a jutro akurat zapowiada się krio-aura. Będzie ostro!

ziuba biegacz

wtorek, 21 października 2014

Spięcia w łydkach


Nie wiem co wyczyniam, ale spinam łydki straszliwie. Ostatnio użyłam ich też bardzo do snucia się po Krakowie przez 3 dni non stop + trening 7 km. No i spięły się na amen. Niby zawsze je rozciągam o tak...

... ale okazuje się, że czasem nie wystarczy po 20 sekund w 2 seriach. Jeżeli nadal wyczuwa się spięcie, trzeba potrzymać dłużej, nawet do 60 sekund. Ja dziś zawzięłam się i trzymałam do oporu. A w zasadzie braku wszelkiego oporu. Udało się! Łydy wyluzowane. Wreszcie!

Wyczytałam o tym trzymaniu do skutku w "Polska Biega". Wyczytałam też wiele innych ciekawych rzeczy. I znalazłam sobie kolejny plan treningowy ;-) Na Nowy Rok. Ale o tym jeszcze sza! A magazyn fajny. Nie tylko dlatego, że Leśny Lud przyczynił się do jego powstania... ;-)

Dziś rozpoczęłam 10 tydzień treningu i tym samym ostatni z "kroku pierwszego" mej przygody z bieganiem, czyli etapu przejścia od zera do 45 min ciągłego wysiłku. Finalizuję go sobotnim startem w biegu "II Noc STO-nogi" w Milanówku. Juhuuuuu!

Od przyszłego tygodnia "krok drugi", czyli od marszu przeplatanego z biegiem do 60 min ciągłego biegu.

Ci, co tu czasem zaglądają, zauważyli pewnie, że często robię sobie podsumowania. Tego mi trzeba. Jestem typem zadaniowym i motywuje mnie zamykanie etapów. Tudzież perspektywa kolejnych. Principessa na ten przykład, zupełnie odmiennie - biega i już. Bez pomiarów, bez planów. Ale biega. To typ nie znoszący nijakich narzuceń i planów. Wyzwala motywację w sposób nieoczywisty, ale skuteczny ;-)

No nic. Idziemy dalej, bo czas ucieka. Nawet wszystkie żołędzie już pospadały. 

ziuba biegacz

niedziela, 19 października 2014

Krakowski trening


Dziś nadrabiam opóźnienie w blogowych zapiskach. Ostatnie 3 dni spędziłam w Krakowie. Tam wszystko wydaje się nieco spokojniejsze. Kierowcy są uprzejmi, widzą pieszych. Widzą biegaczy ;-) Oczywiście, za pewne życie na co dzień w Krakówku, zdejmuje nieco lukru z jego smakowitego wizerunku. Ja nadal jednak bywam tam tylko zachwyconym gościem.

Wizyta w spokojniejszym Krakowie nie oznaczała bynajmniej odpuszczenia treningu! Bieganie wypadało w sobotę i zostało zrealizowane z nie małą nawiązką i frajdą. Duży udział w tym miała moja towarzyszka - Agusia, która to dzielnie towarzyszyła mi podczas przebieżki. A w zasadzie to ja bardziej towarzyszyłam jej, bo Koleżanka akurat jest nieco bardziej wybiegana (etap półmaratonów).

Tak więc, jak już byłam z Półmaratończyczką - trzeba było trzasnąć jakąś część maratonu. Udało się 1/6, z czego jestem bardzo dumna, bo dobrze rokuje to na przyszłotygodniowy bieg w Milanówku!

No ale jak tu przestać biec, gdy po drodze zalicza się: Planty, Wawel (honorowa rundka wzdłuż krużganków odbyta ku uciesze grupy turystów - zdjęcie obok), Smoka Wawelskiego i jamę jego, deptak nad Wisłą, a potem Rynek Główny z atrakcją przebiegnięcia przez środek Sukiennic?

Kraków więc pobiegany! Wkrótce - kolejne miasta!

ziuba biegacz

czwartek, 16 października 2014

Cmentarz


No i znów przez cały dzień nie sposób było oderwać się "od pługa". No i znów bieganie po nocy. A noc przychodzi już o 18:00. Pytanie, czy bieganie koło starego, opuszczonego, żydowskiego cmentarza w okolicach 18:30 w październiku i np. 22:30 w czerwcu, jest tak samo straszne? Ciemno jest tak samo. 

No nie jest w ogóle straszne, powiem Wam. Ale w czerwcu o 22:30 byłoby jednak dziwnie. Dziwne to. Odnowiony mur cmentarza wyłania się z mroków zdjęcia, usilnie zrobionego korbkowym telefonem. Kiedyś mur był stary i w rozsypce. Wtedy z czerni wynurzały się poprzechylane macewy. Teraz, czasem wolę nie myśleć, że tam są. Ale to tylko po 22:00.

Dziś przebiegłam sobie na luzie obok cmentarza nawet 2 razy. Muszę powiedzieć, że moje wybiegania robią się już coraz bardziej krajoznawcze. Pozwala na to długość treningu. Z centrum Pruszkowa, dobiegam sobie do Komorowa, a potem wzdłuż torów wukadki do miejscowości Granica i potem zawracam. Trwa to 40 min. Trochę bolą mnie nogi. Bo słabe ciągle. Ale cardio spoko. 

Dziś znów idę na pilates. Czuję, że jest lepiej z plecami, choć oczywiście nie wierzę do końca, że efekt przyszedł po 2 zajęciach. Po prostu działa psyche. Coś robię dla pleców, plecy odwdzięczają się milczeniem. Natomiast jestem podłamana swoim staniem rozciągnięcia. Na pilatesie jest grupa, która wykonuje ćwiczenia i gdzieś tam z boku - drewniany, stękający Pinokio, próbuje grupę naśladować, wytężając swe sztywne członki. That's me.

Ale to się wszystko odmieni!

ziuba biegacz


wtorek, 14 października 2014

Mżawka


Słabo się spaceruje we mżawce. Ale biega całkiem przyjemnie. Zwłaszcza, gdy znów źle oceniło się pogodę i ubrało nieco za ciepło. Wtedy mżawka jest niczym kosmetyczna, orzeźwiająca mgiełka na twarz w upał. Ci, co sądzą, że gadam od rzeczy - niech spróbują choć raz.

Co tam jeszcze ciekawego? No nie za wiele, bo ciemno było. W zasadzie tyle było do oglądania, co na zdjęciu. Mokry beton i liście. Równe 40 min treningu. Jestem już zdecydowanie w drugiej połowie godziny  z moim wysiłkiem "ciągłym". Najszły mnie refleksje...

Sprawdziłam z kalendarzem, że dokładnie na Sylwestra będę już umiała przebiec godzinę non stop. O ile wytrwam w rytmie treningów, jaki zachowałam przez ostatnie 9 tygodni. Jestem prawie w połowie stawki mojego planu. Kurczę, byłoby bosko!

A co mi pomoże? I tu dzieje się coś niesamowitego! Otóż, jakby zupełnie na me zamówienie, parkruny mają przywędrować do Pruszkowa!


Niezwykłe! Naprawdę pojmuję to dość metafizycznie. Można się śmiać. I don't care.

ziuba biegacz

niedziela, 12 października 2014

Tajemniczość


Wyruszyłam w puszczę o 8:00. Było trochę szaro, trochę mglisto. Pierwszy raz zobaczyłam las naprawdę jesienny. Nieco mroczny, obłupiony już po części z liści. Nie słyszałam śpiewu ptaków, tylko jakieś skrzeki i pomruki.

O mało nie dostałam zawału, kiedy mała gałąź opadła obok mnie, oberwana z drzewa. 2x widziałam w lesie tego samego kota i tego samego faceta na rowerze. A zrobiłam dziś około 5 km i spotykałam ich w odległych punktach trasy. Dziwne odrobinkę...

Najnormalniejszym zjawiskiem był leśniczy z psem. Choć czy to, że miał spodnie moro i polar czyniło z niego zaraz leśniczego? Najbardziej tajemnicza była ta łąka zeschłych, wysokich kwiatów w pajęczynach. 

Kiedy usłyszałam w krzakach chrumknięcie (a nie mogło to być chrumknięcie różowej, mięciutkiej świnki, tylko raczej świni pokrytej twardym, czarnym włosiem...), poczułam, że las dziś chyba pokazuje mi się z groźnej strony.

Ale taki już jest... Obiecałam sobie, że następnym razem, biorę ze sobą młodego, nieprzytomnego zawsze o tej porze Studenta, choćbym miała wylać na niego kubeł zimnej wody. Nie ma tak! Mat, be ready...

ziuba biegacz

piątek, 10 października 2014

Ciepło i złoto


Ponad 20 stopni 10 października! Tak to ja mogę! Principessa mi dziś marudziła, że ją obsmarowałam przedwczoraj. Że nogi długie, że coś tam. No kaman! Kobieta mająca obiekcje, gdy ktoś podkreśla długość jej nóg...

Za to dziś nic nie napiszę - ale u góry fota lanserska z Principessą na tle złotokapu, złotokłosu, złotozwisu, liściu, czy tam co. Pięknie, prawda? ;-)

Po tych falach zimna, trudno było znów było przekonać ciałko, by miast kulić jak najwięcej ciepłoty w sobie - oddawało ją i chłodziło się jak tylko może. Bieganie w "upale" niespodziewanie stało się pewnym wyzwaniem.

A po powrocie znów była zupełnie letnia ochota na koktail ze świeżych owoców, a nie bułę. Tym właśnie różni się pora letnia od zimowej. Preferencjami pokarmowymi. Zupełnie tak, jakby ewolucja była w tyle za naszym tak mało aktywnym i tak bardzo cieplarnianym trybem życia.

Ciągle jest tak, że jak tylko zawieje chłodem - natychmiast chce nam się węglowodanów, bo organizm pakuje magazyn na zimę. Wystarczy jeden dzień prawdziwego ciepła, by go oszukać.
Oby to nie był tylko jeden dzień... Trwaj lato tej jesieni!

ziuba biegacz

środa, 8 października 2014

With Principessa


Dzisiaj, z rana samego, Principessa wysłała do mnie krótką wiadomość tekstową o treści: O której biegasz? Chcę dołączyć!

No i co było począć? Obawy były. No bo, po pierwsze - Principessa ma mniej więcej 2x dłuższe nogi ode mnie, więc księżniczkowy krok biegowy jest sążnisty. Po drugie - biega o mniej więcej rok dłużej ode mnie, więc moje dumne 4 kilosy - to mogłoby być dla niej małe piwo przed śniadaniem, choć ona raczej brandy i do kolacji.

Wszakże gdy już wystartowałyśmy, największym wyzwaniem okazało się plotkowanie! Plotkowałyśmy przez ponad 4 kilometry i trzeba było szybki wyrzut słów pogodzić z szybkimi haustami powietrza. No i to było coś. Po powrocie, miałam rumieńce jak się patrzy.

A Principessa, choć oczywiście nie wyżyła się biegowo, orzekła, że biegało jej się ze mną dobrze i będzie czasem dołączać.

Z resztą, nie ma to tamto, plany są i marzenia, więc przyrost kilometrażu będzie u mnie i co za tym idzie - wyżycie u Principessy zapewnione. Tylko nogi me i stopy już nigdy nie dościgną księżniczkowych - co też skrzętnie przedstawia załączona fotografia ;-)

ziuba biegacz

poniedziałek, 6 października 2014

Aktualizacja celu!


No wiem, to niepedagogiczne może. Cel wyznaczony, powinien być stały i niewzruszalny. Jednakowoż nie wiedziałam, że w przełomowym dniu mego pierwszego, poważnego, planowanego startu - w niedalekim Milanówku - planowana jest Noc STO-nogi!

Bieg wieczorny, start w jakże urokliwym Stawisku, czyli terenie dawnej posiadłości rodziny Iwaszkiewiczów. No i do tego jeszcze Principessa i Leśny Lud mnie namówili!

Trasa nietypowa - bo wyznaczona na pętli 1,5 km i wygrywa ten, kto po prostu przebiegnie ją największą ilość razy. Także tak nie mainstream-owo zupełnie. I na koniec jeszcze ognicho z kiełbaskami da wszystkich.

I jeszcze trzeba mieć czołówkę, bo zmrok. Ehh... nowe gadżety! Zakupy ;-)

No i stało się. Jużem zarejestrowana! Tutaj:
http://www.sto-nogi.pl/noc2.htm

Poza tym trening dzisiejszy wykonany. 4,2 km w zimnicy i cimnicy. Ale nie było źle. Odczułam już jednak brak czapki. Żarty kończą się, gdy temperatura spada poniżej 10 stopni...

ziuba biegacz

czwartek, 2 października 2014

Szuwary



Z listy cudów natury Parku Potulickiego - dziś - Szanowni Państwo - szuuuwary. Trasa do Tworek i z powrotem zaliczona. 

Zaobserwowałam kolejny objaw buntu ciała swego. Ból pleców, zwłaszcza dolnej ich części. Tak, pracuję na siedząco, wysiaduję godziny długie przy pracy, niczym kura jajo. Niezdrowe to, ale inaczej się nie da. Zaczęłam biegać między innymi dlatego, żeby moje ciało poznało inne formy istnienia.

Ale bieganie - choć tak bardzo zdrowe - niestety bywa kontuzjogenne. Primo - stawy, secundo - kręgosłup. Z kręgosłupem należy obchodzić się ostrożnie. Niestety wstrząsy podczas biegu mu nie służą. Jeśli się jest miękkim zawodnikiem - należy plecy wzmocnić. Albo jeździć na rowerze zamiast truchtać.

Dlatego podjęłam dziś ważną decyzję! Idę na Pilates! Od razu, z marszu! Dziś, na 21:15. 
Pilates wzmacnia plecy, nogi, ogólnie całe ciało. Przy bieganiu jest bardzo wskazany.

No i proszę, co to bieganie robi z człowiekiem?

ziuba biegacz

wtorek, 30 września 2014

Już tylko prymulki myślą, że jeszcze będzie wiosna


Te są niezawodne. Jak tylko powieje ociepleniem, wysuwają pytająco kwiatki: wiosna? wiosna? już wiosna jest?

A tu nie...

Oj, chyba za dużo ostatnio pracuję, bo czepiają się mnie smętne myśli. Muszę powrócić szybko do jakowyś rozrywek popołudniowych.

Tymczasem niezłomnie pozostaje bieganie. Zauważyłam, że moje ciało przeżywa drugą falę buntu. Przebiegam aktualnie lekko ponad 4 km podczas każdego treningu. No i ono się zorientowało, że na odpuszczanie się nie zanosi, a węgla dorzucać trzeba! No więc znowu spazmuje jakimiś bólami to tu, to tam.

Dodatkowo pojawiła się także tzw. faza gastro. Czyli mięso, mięso i węglowodany. Chcę, chcę, dużo. Sałatę niech żrą ślimaki. Zielone koktaile, bomby zdrowia i smaku? Łeee, kawusia z mleczkiem pyszna za to. Zupka cienka na obiad - taka dobra była latem? Teraz... just forget it. Stroniło się dzielnie od alkoholu? Ale przecież okres przeziębień. Nalewkę porzeczkową od Mamy dla zdrowotności, do kolacji wypić trzeba...

Wesprzyjcie mnie Niebiosa, bo źle się to skończy...

ziuba biegacz

niedziela, 28 września 2014

Perfect beauty


Czyż nie malarsko? Taki oto widok oszołomił mnie dziś w okolicach 8:30, gdy to leśne ostępy otworzyły się w widoczną na zdjęciu przestrzeń. Skądinąd znaną mi przestrzeń. Ogromna łąka w środku lasu, a w jej centrum samotna sosna, która nie mając obok konkurencji, mogła wykształcić rozłożystą, okrągłą koronę. Łoj, randkowało się w odmętach wczesnej młodości pod tą sosną... ;-)

Suche trawy, bogato jeszcze przystrojone były błyszczącą w słońcu rosą, która w kilka sekund przemoczyła mi buty. Ale przecież nie szkodziło to niczemu. 

Biegnąc, przeskakiwałam świeże doły po nocnych harcach dzików. Kurcze, ależ mi było dobrze! Ludzie, ludziska, ludziki! Biegajcie Wy po lesie jeśli tylko macie taką okazję. Zabierajcie na weekendy w sielskich stronach swój biegowy szpej i dalej w puszczę! Ja podniecam się tym prawie co tydzień i opiewam na blogu, gdyż pomieścić w sobie nie mogę tej rozkoszy.

Do lasu, Ludzie!

Poza tym dziś rozpoczęłam kolejną fazę treningu (7 minut biegu + 1 minuta marszu)x4 . Było lekko i przyjemnie, choć muszę przyznać, że po południu zaliczyłam lekki zgon. Ale pocieszam się, że to po prostu wynik hiperwentylacji balsamicznym, leśnym powietrzem, a nie jakieś tam zmęczenie.
Przecież Żelazna Dama nie męczy się, prawda?

ziuba biegacz

piątek, 26 września 2014

Histeria


Każdy czasem doświadcza dnia histerycznego. Ja, pomijając zgubne meandry kobiecej gospodarki hormonalnej, doświadczam czasem histerii w wyniku niewyspania.

Dziś pozwoliłam sobie na pisanie artykułu do 2:00 nad ranem no i proszę - od rana histeria gotowa. Wszystko nie tak. A to niepomyślny raport służbowy, a to 50 maili nieprzeczytanych na skrzynce, a to zdjęcia z Beskidów. Są przecież cudowne, ale histeria kazała skupiać się akurat na, prawdopodobnie niedostrzegalnym dla reszty ludzkości, elemencie obłych kształtów odzieży sportowej, która na wszystkich fotkach uwypuklała kształty niepożądane. W skrócie - przestaję albo jeść albo... chodzić w getrach (he he he).

Z tej histerii przegoniłam się dziś do samych Tworek. Same nogi mnie poniosły. Zrobiłam ponad 4 km. Nie wiem dokładnie, bo Endomondo dwukrotnie straciło rachityczną łączność z korbkowym telefonem.

Tak więc leciałam zapalczywie, aż nawet kolano grozy przebudziło się na chwilę z odrętwienia i rzekło zwyczajowo: Co ty odpierdzielasz, woman? Are you completely mad??? Na co ja - też zwyczajowo: Zamknij się!

Pod mrocznymi murami zakładu zamkniętego w Tworkach, spłynęła na mnie błoga myśl. No i o co ci chodzi w zasadzie? Ręce są. Nogi są. Buty fajne. Nie pada. Ciesz się, kobito! I z myślą tą powróciłam lekko do domu.

Jest przecież wiele innych rzeczy, którymi można zająć głowę. Na przykład - czemu, do licha, wierzba w Parku Potulickich, miast rosnąć w górę, płoży się jak powój. To jest dopiero zaburzenie osobowości!

Tylko spokój nas uratuje. A już wielu z nas - również bieganie!

ziuba biegacz

środa, 24 września 2014

Zimne lato w Potuliczaku


Od początku biegania swego, romantycznym spojrzeniem wprzód, widziałam siebie dziarsko przeczesującą pobliski Potuliczak. To rozległy, pruszkowski park, który jawi mi się urokliwie. Głównie przez ilość stawów, kanałów i mostków. Ba! Nawet fontanna tryska na środku stawu największego.

Gdy wjeżdża się do Pruszkowa ulicą Prusa z Alei Jerozolimskich, to właśnie roztaczający się po lewo, bujny zielenią i obfity w lustra wody Park Potulickich, znacznie ociepla pierwsze wrażenie.
Wjazd od strony Brwinowa, w pustynię betonu z azbestem i krzykliwych reklam punktów lokalnej sprzedaży i świadczenia usług - jest bez porównania gorszy.

Ale nie o to, nie o to.

Pierwszy raz udało mi się dziś dobiec do Potuliczaka, obiec dwa największe stawy i wrócić do domu w 28 minut. Było słonecznie i zimno (około 12 stopni). Ale wciąż jeszcze zielono.

Zauważyłam, że nieco gorzej biega mi się w zimności. Nie wiadomo jak się ubrać. W buty zainwestowałam, ale reszta jeszcze bywa przypadkowa. Trzeba nabyć jakąś pałatkę odporną na wiatr, ale nie za grubą. No co zrobić, jak tu uroczysty start w parkrunie dopiero za miesiąc, a i potem by się chciało coś.

Naprzeciw zimności, niedoskonałościom stroju oraz wszelkim innym naprzeciwnościom, zamieszczam jeszcze zdjęcie, będące reminiscencją ostatniego wypadu w Beskidy. Komunikat motywujący - wołający pomarańczowo z głazu. Znaleziony w drodze na Skrzyczne, na rekreacyjnej trasie biegowej (takie oto wyznaczane zaczynają być w naszych polskich górach - tam były akurat dwie - na 14 i 26 km).

Fajne takie:



ziuba biegacz

poniedziałek, 22 września 2014

Sooom!!! Buty ;-)


Najpiękniejsze i najwspanialsze na świecie, na mnie szyte wprost. Trochę trzepło po kieszeni, ale co tam, doszłam do wniosku, że w eleganckich garsonkach ostatnio chadzać często nie muszę, tudzież obcasów zdzierać, jakowoż nawet szminki i tuszu do rzęs idzie mniej, więc mogę!

Z resztą, gdy tylko wnizałam je na stopy swe, które dzielnie, przez pełne 5 tygodni, biegały na próbę w tych pofitnessowych rozklapiszczach, zakochawszy się. Gdy tylko przebiegłszy w te i z powrotem, polecony przez Leśnego Luda, sklep Ergo przy Jana Pawła w Stolicy, gdy tylko poczuwszy niespotykaną lekkość i puszystość kroku... Odwrotu nie było! I som - Brooksy Glycerin. Ehh...

W trakcie badań w sklepie biegowym okazało się, iż mam stopy neutralne, czyli nie muszę mieć takiej specjalnej podpórki we wklęśnięciu stopy. Choć z lekka zamiatam prawą nogą i biegam na całych stopach dopiero po kilku minutach treningu. Z racji tego, obuw musi amortyzować, a przy tym trzymać piętę.

No dobra, miła Pani ze sklepu powiedziała mi wiele jeszcze innych mądrych rzeczy, których nie umiem teraz powtórzyć. Za dużo się działo! Badanie stóp, bieganie po bieżni, nagrywanie, wywiady, zdjęcia, okładki czasopism... Polecam! Tak serio, serio. Wynikiem całego procesu był dobór Brooksów. A o pronacji i supinacji, to już mądrzej tu napisali:
http://www.ergo-sklep.pl/jak-sprawdzic-typ-stopy-pronacja-czy-supinacja

Oczywiście, były już testy na pruszkowskich betonach, a jakże! Biegam teraz niczym rącza łania i nie straszny mi trening wydłużony o kolejne 4 minuty biegu. Nawet kolano grozy siedziało cicho. Może dlatego, że wyskrzeczało się już w weekend na Skrzycznem w Beskidzie, na które to wlokłam je bez nijakiej litości 2 godziny non stop pod górę i we mgle.

Postanowiłam dziś jeszcze raz zakręcić korbką i podjąć próbę odpalenia Endomondo w moim telefonie. Ponieważ ostateczne połączenie gps-a z satelitą, po prawdopodobnie długiej drodze przez gwiazdozbiór Andromedy, pętle wokół Saturna i zaplątanie w grzywę mgławicy Koński Łeb - nastąpiło po kilku minutach treningu - doliczam sobie również kilka metrów i ogólnie, pi razy drzwi, robię aktualnie 3 km z małą górką (6 min biegu + 1 minuta marszu x 4 - z pominięciem matematycznej kolejności działań).

Radość wypełnia moje serce.

ziuba biegacz


czwartek, 18 września 2014

Dzikie łąki pośród miast


Takie oto łąki dzikie można znaleźć pośród miast. Ta znaleziona w Pruszkowie.

Tymczasem, przez kolejne 3 dni, moje nogi pełnić służbę będą w górach. Witaj Szczyrku, Szyndzielnio, Klimczoku! Witajcie drogi, drożyny, łąki po pas i dziki las.

Lecę! I melduję się ponownie w poniedziałek ;-)

ziuba biegacz

wtorek, 16 września 2014

Miesięcznica


Oto godne zakończenie treningu! Wprost do hamaka w ogrodzie Principessy! Od owego ogrodu dzieli mnie dystans około 3 minut samochodem, 6 minut rowerem, 20 minut piechotą i dzisiejsza nowość - 12 minut marszo-biegu przy stosunku 5 min biegu do 1 minuty marszu.

Nasz marudny, wiecznie zasromany naród, jakimś cudem zasłużył na piękną jesień! Rany, jak jest pięknie. Mam nadzieję, że to potrwa aż do grudnia, a od stycznia oczywiście będzie wiosna.

Dziś święto! Miesięcznica biegania mego. Co mogę powiedzieć? Kolano, wiadomo, grozy. Ale! Poza tym - mam lepszy nastrój, wyraźnie czuję coraz lepszą kondychę i zaobserwowałam ciekawą rzecz.

Organizm zawsze broni się przed wysiłkiem pierwsze 3-4 minut. Trochę dyszy, trochę negocjuje. Ale potem cudownie odpuszcza. A na koniec nawet podszeptuje, że może by tak zaszaleć? Ale nie, trzymam się programu. Bo póki co - jest dobrze! Choć czasem strzyka coś, a czasem coś pociągnie.

Zaczynam kolejny miesiąc! 

ziuba biegacz



niedziela, 14 września 2014

Poczekaj, Zając!


Nieprzytomny, niedzielny poranek, po nocy zakłócanej koszmarami. Leń wśliznął się obok, pod kołdrę i nie pozwalał jej ściągnąć. Aż tu nagle - co widzę? Otóż, Brata-Mata w pełnym rynsztunku, t.j. stroju do biegania.

A na zegarku - środek nocy - wg czasu środkowo-wschodnio-studenckiego - czyli 8:30. Nie wierzyłam, że się zwlecze, a tu jednak! Przyobleczony w podróbę bluzy reprezentacji Polski - w bliżej nieokreślonej dyscyplinie, prezentował się nader motywująco!

Więc zostawiłam lenia pod kołdrą, wdziałam swe czarne elastomery, coraz bardziej rozlatujący się już obuw fitnessowy i w las!

A las wyglądał tak, jak powyżej. Tchnący miłą bryzą, zapraszający poranną tajemniczością, szeleszczący grzybiarzami.

I plan został wykonany: 4 x 4 minuty biegu + 1 minuta marszu. Ostatni raz, bo od wtorku znów przyrost dawki biegu!

Gdy rozciągałam kolano grozy na ulubionym drzewie, a on kopał szyszki w znudzeniu, spytałam, czemu się nie rozciąga. Na co prychnął, że najpierw musiałby doświadczyć jakiegoś wysiłku.

Poczekaj, poczekaj, będziesz Ty jeszcze dyszał na treningu ze mną!
Zając! Ja Ci jeszcze pokażę!


ziuba biegacz

sobota, 13 września 2014

Czyżby, ten tego, endorfiny?


Już są, w swej dziwaczności, bulwiastości, chropowatości, plamiastości i krogulczości. Dynie ozdobne. Za 3 takie sztuki 7 zeta na targu w Pruszkowie. Good deal.

Ależ dziś było gorąco! Tropikalne ciepło lepiące się do skóry. Aktualnie czytam "Jedz i biegaj" Scotta Jurka (Principessa wypożyczyła mi z biblioteczki Leśnego Luda - on oczywiście ma egzemplarz z autografem samego Guru i specjalnym ultramaratońskim namaszczeniem) i kompletnie nie wiem, jak można przebiec Bad Water w temperaturze 40 stopni. Nie mieści się to w mym zakresie postrzegania świata. Widziałam jego zdjęcie w połowie, jak leżał w wannie lodu. Mnie orzeźwiający prysznic też już tak dawno nie ucieszył ;-)

Ale i tak było bardzo fajnie. Nie wiem, czy to zasługa pogody, piątku, czy biegania, ale wróciłam dziś z treningu w świetnym humorze. Czyżby, czyżby, azaliż, tego, tego? Endorfiny? ;-)

Oby!

ziuba biegacz

środa, 10 września 2014

Rumiana niczym jabłuszko...


Powróciłam dziś z treningu rumiana niczym te, spotkane po drodze, rajskie jabłuszka. Smakowałam chyba też równie kwaśno... No cóż, 20 minut ruchu non stop, po tylu latach bezruchu, robi swoje.

Ale ogólnie jestem zadowolona. Kolano grozy szemrze, ale wciąż wierzę, że w końcu zaakceptuje nową sytuację.

Moje stopy wreszcie zregenerowały się po sobotnim PINK PARTY u Principessy. Bo miesiąc biegania nie zmasakruje tak stóp, jak noc przetańczona na dziesięciocentymetrowych szpilach. Pamiętajcie o tym, młode panny, a starsze w szczególności.

Właśnie sobie pomyślałam, że jeszcze 2 treningi i będzie miesiąc i pierwsza nagroda za wytrwałość. Buty, buty, buty do bieganka. Ouu jeee!

ziuba biegacz

poniedziałek, 8 września 2014

Kto się nie zasapie - niech pierwszy rzuci kamieniem!


Po czym rozpoznać starość? Po tym, że czyta się ulotkę z promocjami z apteki, zanim wyrzuci się ją do kosza. To taka dygresja na początek. Zaobserwowałam dziś ten niepokojący objaw u sibie i tyle.

Czwarty tydzień treningów rozpoczęty. Stosunek minut biegu do marszu 4:1. Powtórzeń 4. Czyli trening wydłużył się o całe 4 minuty i to biegu. Phii! Ktoś znów prychnie. Żebyś się nie zasapała! A niech spróbuje, jedno z drugim, miękkie ciało, pobiec 4 min jednym ciągiem! Które się nie zasapie - niech pierwsze rzuci kamieniem!

Dumna z planu pełnych 20 min, postanowiłam pierwszy raz odpalić Endomondo. No bo to już mógł być jakiś, wart wspomnienia, dystans! Niestety, gdy odpalałam aplikację, mój prehistoryczny telefon na korbkę, mruknął tylko: zara, nie pali się, popatrz sobie przez minutę na biały ekran. A u mnie cierpliwość liczy się niestety w sekundach.

Także mogę Wam tylko powiedzieć obrazkowo, że biegałam do kasztana, potem podstawówki, potem wzdłuż jednej z głównych arterii mej podwarszawskiej metropolii, i jeszcze raz dookoła kościoła. A wieczór był piękny. Cieplutko, 18 stopni, księżyc w pełni wisiał nisko nad rozświetlonymi ulicami, co uwiecznił, na swój rozmyty sposób, korbkowy aparat w korbkowym telefonie.

Cisza, spokój, liście opadłe z drzew znieruchomiałe na chodniku. Również zasymilowani z ławeczkami dziadkowie, nieco złowrogo zastygli w ciemnościach i ciszy. Zupełnie jakby przed chwilą, razem z liśćmi, bezszelestnie spadli z drzewa.

Z pobliskiej piekarni dolatywał zapach pieczonego na rano chleba. Pomyślałam o żytnim chlebku na zakwasie, który właśnie rósł w mojej kuchni. Mniam.

I tą idyllę psuło mi jeno kolano grozy. No bo ono jęczy ciągle. Rozciągam kulasy pieczołowicie po każdym bieganiu. I w tą i w tamtą. z tyłu, z boku, z podskoku. Ale ono jęczy. No widać obciążam ta nogę jakoś bardziej. Albo ona gorzej znosi to obciążanie. To samo mam na nartach. W prawo skręcę koncertowo, w lewo - jak pokrak. Bo ta prawa kończyna chybocze się jakoś, kaprysi. Co tu z nią począć? Ojoj...

ziuba biegacz

niedziela, 7 września 2014

Bizantyjski Jeż Owocowy (BJO deser)


Bizantyjski jeż owocowy. Stop. Musiałam go udrapować zaraz po treningu. Stop. A potem zaraz gnałam na 40. urodziny Principessy. Stop. Pink Party imprezą roku. Stop. Nie starczyło czasu na notkę wczoraj. Stop. Ale wszystko zaliczone. Stop.

ziuba biegacz

czwartek, 4 września 2014

Jesień



Jesień
/sł., muz. D. Basiński/

Jesień, Jesień, Jesień
złote liście spadają z drzew
Jesień, Jesień, Jesień
dzieci liście zbierają na w-f

Jesień, Jesień, Jesień
złote liście spadają w dół
Jesień, Jesień, Jesień
Marcin znalazł tylko liścia pół

Jesień, Jesień, Jesień
za to Zosia aż cztery w całości
Jesień, Jesień, Jesień
Znowu piątka w dzienniczku zagości 

Zaczęłam dziś urokliwą piosenką mego ukochanego kabaretu "Mumio". Tak! jesień czuć w powietrzu, zmieniła się barwa słońca, a pod nogi lecą kasztany! To przypomina mi ten beztroski czas, kiedy to wrzesień nie oznaczał początku tęsknoty za kolejnym latem, strachu przed nadciągającą depresją krótkich, zimnych dni i długich, ciemnych wieczorów.

Jesień oznaczała to, że np. leciały pod stopy kasztany. 

No i mi dziś wleciały i a wraz z nimi przyturlało się wspomnienie dzieciństwa. Opanowałam się jakoś, by natychmiast nie zrobić z nich ludzików. Wszakże miałam jeszcze trochę pracy.

Poza tym melduję. Trening nr 9 zaliczony! 

ziuba biegacz

wtorek, 2 września 2014

Brunetka wieczorową porą


Dziś znów w dzień wizyta na zakładzie, a bieganie wieczorem. Nie takie złe to wieczorne bieganie. Choć czasem strach z lekka, zwłaszcza, gdy wbiega się w krzaczory jakieś (dla mych drogich Przyjaciół o łódzkich korzeniach -  tłumaczenie: gdy wbiega się w chynchy).

Jednakowoż napotkałam 3 inne biegające niewiasty. I tylko niewiasty. Tak więc wnioskuję, iż zaraza biegowa zbiera ostatnio swe dobre żniwo wśród kobitek.

Zaczęłam 3. tydzień swych treningów. Wg mej rozpiski oznacza to potrojenie czasu biegu względem marszu. Nadal czas treningu jest krótki, bo wynosi 16 minut. Ale za to stosunek minut biegu do marszu wynosi 12:4. Jest fajnie ;-) Dla mnie osobiście naprawdę bardzo fajnie! I nie zasapuję się wcale. Iron woman normalnie. 12 minut biegu i nic. WOW! ;-)))) Będę się cieszyć i nikt mi tego nie odbierze.

ziuba biegacz

niedziela, 31 sierpnia 2014

Gdy ból cieszy...


Nie, to nie początek rozprawki na temat masochizmu. Chcę tylko powiedzieć, że czasem ból bywa odczuciem pozytywnym, w tym sensie, że jest świadectwem dobrej roboty, jaką wykonało ciało.

Dziś rano wstawałam z łóżka w stylu nieco paralitycznym. Bolało mnie wszystko: nogi, plecy, ręce, a nawet brzuch. Co ciekawe brzuch chyba najbardziej. Nie dziwota, toż to najbardziej mięciusie miejsce u mnie, nie utrudzone treningami, za to z upodobaniem pieszczone delikatesami wszelkiej garmażerii!

 Naprawdę zaczynam czuć coraz więcej mięśni. Do tej pory jeszcze się nie wychylały. Siedziały cicho i szeptały sobie na uszko: eee tam! I tak nic z tego nie będzie! Znowu się wyrwała, znowu coś jej odbiło, ale przejdzie jak zawsze. Do pierwszej chandry, spinki w robocie, jesiennej melancholii. Spokojnie, nie angażujmy się, nie warto.

A tu psikus. Musiały w końcu się ruszyć do roboty. Kończę drugi tydzień treningów. Nigdy jeszcze nie wytrzymałam tak długo z bieganiem.

Dziś trening znów w rodzinnych stronach, w lesie pełnym rosy, pajęczyn i grzybów. Cudownie;-) Dobiegłam do urokliwej, starej, schowanej nieco głębiej leśniczówki. DOBIEGŁAM.

ziuba biegacz

piątek, 29 sierpnia 2014

Przy piątku


Dziś lato dzielnie walczyło o przetrwanie z jesienią. Po ostatniej mokrej robocie - była to miła odmiana. Me serce od rana rwało się ku przebieżce, kolana nie dyskutowały, buty odparowały dzielnie ze środowych kałuż.

Łapczywie zrobiłam dziś całkiem duże kółeczko, przedłużając delikatnie wymiar treningu. Z resztą, zauważam, że już zdublowanie czasu biegu do marszu (2 min : 1 min) dosyć przyspiesza moje przemieszczanie się. Fajne to ;-)

A dziś po drodze spotkałam taki piękny chmiel. Idealnie wpisuje się w klimat początku weekendu. Kiedyś mówiło się, że piwo dobre na zakwasy. Obalono ten mit, np. tutaj o tym piszą:

http://trenerpersonalny24.pl/do-poczytania/obalamy-mity-piwo-zakwasy

Alkohol i trening nie chadzają w parze niestety. Jednakowoż zgrzeszyć czasem należy. Dla higieny umysłu. Umysł w zbyt ścisłych dybach prawości, staje się miałki i apatyczny.

Tak więc weekend. Delikatne popuszczonko. Do niedzieli, bo wtedy znowu trening ;-)

ziuba biegacz

środa, 27 sierpnia 2014

Mokra robota


Mokra robota, gdy ciemność, zimność, słota.
Mokra robota, Panie, a jeszcze mokrzejsze bieganie.

Nie mogłam dziś pobiegać o swej żelaznej porze, gdyż akurat musiałam stawić się w tym czasie "na zakładzie". Plan dnia nieco się rozjechał. Ale przecież trening musiał być!

Wróciłam, jak każda spracowana Polka, z siatami do domu, w smutnych strugach deszczu. I strugi nie wysychały przez kolejne 2 h. No i co było robić?

A muszę Wam powiedzieć, że moje stare buty do fitnessu mają takie fajne wywietrzniki od spodu, co by w nich chłodno było. Super są na parkiecie. A w deszczu zasysały kałuże, że aż prawie słyszałam siorbnięcia.

Ale co tam, przecież ja nie z cukru i nie z lukru. Ale mnie wzięło. Rany Julek. Chyba nie jest źle!

ziuba biegacz

PS: Nie specjalizuję się w selfie. Lepiej by je zrobił ślepy delfin. Ale było tak ciemno i mokro, że moja prehistoryczna komórka na zewnątrz i tak nic by nie zdziałała (jest tak oldschoolowa, że Leśny Lud szukał kiedyś przy niej korbki). A przecież musiała być jakaś dokumentacja foto. No to jest. Człowiek od mokrej roboty!