czwartek, 20 listopada 2014

Roller, rower i kolano grozy

Czas wytłumaczyć o co chodzi. Wpisy jakby rzadziej. Niby są jakieś relacje z biegów, ale coś tu nie gra z tymi treningami ostatnio.

Zacznę od kolana grozy. Już tuż przed uroczystym biegiem urodzinowym, który miał być celem i ukoronowaniem treningów relacjonowanych na tym blogu, czułam, że kolano grozy znowu daje znać o sobie. Dołączyły do niego bóle wychodzące z biodra na zewnątrz uda do kolana, a na końcu jeszcze pachwiny. Czułam, że moje nogi zaczynają wysyłać do mnie sygnały, których nie mogę już dłużej ignorować.

Docierało do mnie, że oto będę musiała się zmierzyć z pierwszym trudnym momentem i jakoś go przetrwać. Wybrałam się na konsultacje do fizjoterapeuty nr 1.

Fizjoterapeuta niespodziewanie zaczął od kręgosłupa. Stwierdził, że lędźwiowy odcinek mam mega ściśnięty i z tego usztywnienia bóle promieniują mi na prawą nogę. Czyli kolano grozy nagle przestało być "grozy". Za to pojawił się "kręgosłup grozy". 

Poza tym zostało wykryte, typowo biegowe, znaczne spięcie bocznych mięśni ud (splot jakiś tam, nie jestem w tym dobra) i zalecone rozgniatanie spięcia poprzez jeżdżenie spiętą stroną po piłeczce tenisowej. 

Jakoś nie mogłam się w tym wszystkim połapać. Poszłam do drugiego fizjoterapeuty.

I tu historia była nieco inna. Kręgosłup, co prawda, nadal był podejrzany, ale wykluczony z kluczowości, że tak powiem. Gdyż, ponoć, tak naprawdę, każdy z nas coś tam z kręgosłupem ma i u każdego coś by można porehabilitować. Proste kręgosłupy wyginęły wraz z rozwojem cywilizacji i niezdrowego trybu życia.

Także kręgosłup został na razie odsunięty na dalszy plan, natomiast w roli głównej znów pojawiły się nogi. Po bardzo dokładnym zbadaniu napięcia mięśni, okazało się, że mam je pospinane na maxa. 

Dlaczego tak się stało? Przecież wszystko było tak racjonalne, tak poukładane. Od zera, powolutku, były oswajane z wysiłkiem. No tak. Ale niestety, możliwości naszego ciała są ciężkie do oszacowania, dopóki się za coś naprawdę nie weźmiemy.

Bieganie jest fantastycznym sportem. Bardzo dostępnym, bardzo łatwym w uprawianiu. Czasem niestety trzeba jednak liczyć się z kontuzją. Jest to wpisane w tą historię.

Wiecie, jak boli bardzo spięty mięsień? Jak nabijecie sobie siniaka kiedyś tam, spróbujcie maksymalnie potem wcisnąć w niego palec. Wiem, nie zrobicie tego. Ale gdybyście spróbowali - to byście wiedzieli, że taki to właśnie ból. Taki ból czułam na boku uda, na pośladkach, na kolanach, kiedy fizjoterapeuta uciskał tam moje mięśnie. Zostawiłam na jego "kozetce" cały makijaż. Spłynął mi ze łzami. 

To było ciężkie. Ale dotarło do mnie, że muszę wziąć się do roboty. Zostało mi zalecone kupno sprzętu, który pomoże mi w rozciąganiu tych bocznych mięśni na udach - nie można tego dobrze zrobić w czasie normalnego rozciągania. To taki specjalny wałek  - nazywa się Black Roll (choć mój akurat jest różowy). Trzeba się na nim rolować. Dokładne instrukcje znalazłam bez problemu na you tube. Ponoć jest to dość standardowy sprzęt wspomagający dla biegaczy. Znalazłabym mniej więcej milion rzeczy przyjemniejszych niż to ćwiczenie, ale czuję, że faktycznie jest lepiej. To ten morderczy wałek pomógł mi rozbić boczne mięśnie ud np. po ostatnim, sobotnim parkrunie.


Poza tym fizjoterapeuta zalecił mi zamienić 1-2 treningi w tygodniu na coś, co pozwoli mi ćwiczyć kardio, ale odciąży mięśnie. Proponował pływanie. Niestety moje pływanie polega raczej na unoszeniu się na wodzie i machaniu niezbornie kończynami. Musiałabym po prostu nauczyć się robić to dobrze technicznie, żeby coś z tego było. Leśny Lud doradził mi jednak coś innego!

Rower stacjonarny! Jakie to proste. Wysiłek jest, kardio jest, mięśnie pracują, ale nie dźwigają ciężaru całego ciała! I można sobie wszystko mierzyć. Powiedział mi co i jak, jakie powinny być dla mnie wartości, żeby to miało sens i tak sobie ostatnio przejechałam np. ponad 20 km w 40 min nie opuszczając salonu Luda i Principessy (bo korzystam z ich sprzętu), jednocześnie prowadząc przyjemne rozmowy towarzyskie ;-) Gdyby jeszcze nie to mordercze siodełko wąskie jak brzytwa... Mój rower holenderski do leniwej jazdy miejskiej, to ma kanapę w porównaniu z tym czymś!

Jednak spodobało mi się to jeżdżenie. Może nie aż tak jak bieganie, ale wytłumaczyłam sobie, że to jest sprawa czasowa. Muszę koniecznie wzmocnić nogi. Muszę rozgnieść spięte mięśnie rollerem. Modyfikacje są konieczne, by za jakiś czas móc sięgnąć po więcej. 

Zamierzam biegać w parkrunach - jak się uda - to w każdą sobotę. Poza tym rower w poniedziałek i środę, a w czwartki pilates.

Przynajmniej raz w tygodniu będę składać raport ze swych poczynań.

Walczymy!

ziuba biegacz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz