poniedziałek, 24 listopada 2014

Zero stopni, deficyt motywacji, pół treningu

Zaczyna się robić ambitnie. Principessa zadzwoniła rano z informacją, bym na bieganie ubrała się ciepło, bo wichura. Wyszłam biegać dopiero wieczorem, przeżywając wcześniej głęboki kryzys motywacji. Bo ciemno, nadal wiało i kreseczka termometru opuściła się do ostatecznej granicy zlodowacenia.

W sobotę nie pobiegłam parkrun-u. Zabalowałam w piątek, co zrobić. Czasem tak się zdarza. Dziś więc, miast pedałować na rowerze stacjonarnym, poszłam biegać. Niestety po 30 minutach moja prawa noga odmówiła mi posłuszeństwa. Zdarzyło się to pierwszy raz tak dotkliwie. Musiałam wrócić do domu marszobiegiem, bo zdążyłam się już oddalić od domostwa i gdybym tylko szła, przemarzłabym na kość. Także zaciskałam zęby i biegłam.

W efekcie udało mi się przebiec 20 min, potem zrobić nieudane zdjęcie, którego nie zamieściłam i przebiec jeszcze 10 min, po czym wrócić w smutnym marszobiegu do domu przez kolejne 10 min.
A wg harmonogramu powinno być już 3x po 20 minut z minutowymi przerwami na marsz pomiędzy.

Kurczę, bardzo to niefajne było. W domu poszedł w ruch różowy roller. Rozciągnęłam się pieczołowicie, ale prawe kolano wciąż pulsuje. Damn it! A miało być tak pięknie. A tu zima się szykuje cięższa niż myślałam.

Trzeba będzie się z różową rolką bardziej zaprzyjaźnić. Używać również w dni nietreningowe, a nie omijać szerokim łukiem - choć strategicznie stoi na środku salonu w swym różowym jestestwie i bolesnym przeznaczeniu. Tak, nadal potrafię wymienić mniej więcej milion rzeczy przyjemniejszych od rolowania spiętych boków, ale muszę podjąć ten trud. Stało się to nieuniknione.

Jedyne co poprawiło mi humor, to lekko zazdrosne spojrzenie sąsiada, gdy mijałam go w biegowym anturażu. Choć oczywiście spojrzenie mogło wyrażać coś zupełnie innego. Ale takim jest świat, jakim go widzimy, prawda?

ziuba biegacz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz