niedziela, 31 sierpnia 2014

Gdy ból cieszy...


Nie, to nie początek rozprawki na temat masochizmu. Chcę tylko powiedzieć, że czasem ból bywa odczuciem pozytywnym, w tym sensie, że jest świadectwem dobrej roboty, jaką wykonało ciało.

Dziś rano wstawałam z łóżka w stylu nieco paralitycznym. Bolało mnie wszystko: nogi, plecy, ręce, a nawet brzuch. Co ciekawe brzuch chyba najbardziej. Nie dziwota, toż to najbardziej mięciusie miejsce u mnie, nie utrudzone treningami, za to z upodobaniem pieszczone delikatesami wszelkiej garmażerii!

 Naprawdę zaczynam czuć coraz więcej mięśni. Do tej pory jeszcze się nie wychylały. Siedziały cicho i szeptały sobie na uszko: eee tam! I tak nic z tego nie będzie! Znowu się wyrwała, znowu coś jej odbiło, ale przejdzie jak zawsze. Do pierwszej chandry, spinki w robocie, jesiennej melancholii. Spokojnie, nie angażujmy się, nie warto.

A tu psikus. Musiały w końcu się ruszyć do roboty. Kończę drugi tydzień treningów. Nigdy jeszcze nie wytrzymałam tak długo z bieganiem.

Dziś trening znów w rodzinnych stronach, w lesie pełnym rosy, pajęczyn i grzybów. Cudownie;-) Dobiegłam do urokliwej, starej, schowanej nieco głębiej leśniczówki. DOBIEGŁAM.

ziuba biegacz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz