środa, 24 września 2014
Zimne lato w Potuliczaku
Od początku biegania swego, romantycznym spojrzeniem wprzód, widziałam siebie dziarsko przeczesującą pobliski Potuliczak. To rozległy, pruszkowski park, który jawi mi się urokliwie. Głównie przez ilość stawów, kanałów i mostków. Ba! Nawet fontanna tryska na środku stawu największego.
Gdy wjeżdża się do Pruszkowa ulicą Prusa z Alei Jerozolimskich, to właśnie roztaczający się po lewo, bujny zielenią i obfity w lustra wody Park Potulickich, znacznie ociepla pierwsze wrażenie.
Wjazd od strony Brwinowa, w pustynię betonu z azbestem i krzykliwych reklam punktów lokalnej sprzedaży i świadczenia usług - jest bez porównania gorszy.
Ale nie o to, nie o to.
Pierwszy raz udało mi się dziś dobiec do Potuliczaka, obiec dwa największe stawy i wrócić do domu w 28 minut. Było słonecznie i zimno (około 12 stopni). Ale wciąż jeszcze zielono.
Zauważyłam, że nieco gorzej biega mi się w zimności. Nie wiadomo jak się ubrać. W buty zainwestowałam, ale reszta jeszcze bywa przypadkowa. Trzeba nabyć jakąś pałatkę odporną na wiatr, ale nie za grubą. No co zrobić, jak tu uroczysty start w parkrunie dopiero za miesiąc, a i potem by się chciało coś.
Naprzeciw zimności, niedoskonałościom stroju oraz wszelkim innym naprzeciwnościom, zamieszczam jeszcze zdjęcie, będące reminiscencją ostatniego wypadu w Beskidy. Komunikat motywujący - wołający pomarańczowo z głazu. Znaleziony w drodze na Skrzyczne, na rekreacyjnej trasie biegowej (takie oto wyznaczane zaczynają być w naszych polskich górach - tam były akurat dwie - na 14 i 26 km).
Fajne takie:
ziuba biegacz
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Zdjecie parkowe very romantic! Warto bylo poswiecic cenne minuty treningu:-)
OdpowiedzUsuńohh... w Twych ustach, to szczególny komplement ;-)
OdpowiedzUsuń