niedziela, 31 sierpnia 2014

Gdy ból cieszy...


Nie, to nie początek rozprawki na temat masochizmu. Chcę tylko powiedzieć, że czasem ból bywa odczuciem pozytywnym, w tym sensie, że jest świadectwem dobrej roboty, jaką wykonało ciało.

Dziś rano wstawałam z łóżka w stylu nieco paralitycznym. Bolało mnie wszystko: nogi, plecy, ręce, a nawet brzuch. Co ciekawe brzuch chyba najbardziej. Nie dziwota, toż to najbardziej mięciusie miejsce u mnie, nie utrudzone treningami, za to z upodobaniem pieszczone delikatesami wszelkiej garmażerii!

 Naprawdę zaczynam czuć coraz więcej mięśni. Do tej pory jeszcze się nie wychylały. Siedziały cicho i szeptały sobie na uszko: eee tam! I tak nic z tego nie będzie! Znowu się wyrwała, znowu coś jej odbiło, ale przejdzie jak zawsze. Do pierwszej chandry, spinki w robocie, jesiennej melancholii. Spokojnie, nie angażujmy się, nie warto.

A tu psikus. Musiały w końcu się ruszyć do roboty. Kończę drugi tydzień treningów. Nigdy jeszcze nie wytrzymałam tak długo z bieganiem.

Dziś trening znów w rodzinnych stronach, w lesie pełnym rosy, pajęczyn i grzybów. Cudownie;-) Dobiegłam do urokliwej, starej, schowanej nieco głębiej leśniczówki. DOBIEGŁAM.

ziuba biegacz

piątek, 29 sierpnia 2014

Przy piątku


Dziś lato dzielnie walczyło o przetrwanie z jesienią. Po ostatniej mokrej robocie - była to miła odmiana. Me serce od rana rwało się ku przebieżce, kolana nie dyskutowały, buty odparowały dzielnie ze środowych kałuż.

Łapczywie zrobiłam dziś całkiem duże kółeczko, przedłużając delikatnie wymiar treningu. Z resztą, zauważam, że już zdublowanie czasu biegu do marszu (2 min : 1 min) dosyć przyspiesza moje przemieszczanie się. Fajne to ;-)

A dziś po drodze spotkałam taki piękny chmiel. Idealnie wpisuje się w klimat początku weekendu. Kiedyś mówiło się, że piwo dobre na zakwasy. Obalono ten mit, np. tutaj o tym piszą:

http://trenerpersonalny24.pl/do-poczytania/obalamy-mity-piwo-zakwasy

Alkohol i trening nie chadzają w parze niestety. Jednakowoż zgrzeszyć czasem należy. Dla higieny umysłu. Umysł w zbyt ścisłych dybach prawości, staje się miałki i apatyczny.

Tak więc weekend. Delikatne popuszczonko. Do niedzieli, bo wtedy znowu trening ;-)

ziuba biegacz

środa, 27 sierpnia 2014

Mokra robota


Mokra robota, gdy ciemność, zimność, słota.
Mokra robota, Panie, a jeszcze mokrzejsze bieganie.

Nie mogłam dziś pobiegać o swej żelaznej porze, gdyż akurat musiałam stawić się w tym czasie "na zakładzie". Plan dnia nieco się rozjechał. Ale przecież trening musiał być!

Wróciłam, jak każda spracowana Polka, z siatami do domu, w smutnych strugach deszczu. I strugi nie wysychały przez kolejne 2 h. No i co było robić?

A muszę Wam powiedzieć, że moje stare buty do fitnessu mają takie fajne wywietrzniki od spodu, co by w nich chłodno było. Super są na parkiecie. A w deszczu zasysały kałuże, że aż prawie słyszałam siorbnięcia.

Ale co tam, przecież ja nie z cukru i nie z lukru. Ale mnie wzięło. Rany Julek. Chyba nie jest źle!

ziuba biegacz

PS: Nie specjalizuję się w selfie. Lepiej by je zrobił ślepy delfin. Ale było tak ciemno i mokro, że moja prehistoryczna komórka na zewnątrz i tak nic by nie zdziałała (jest tak oldschoolowa, że Leśny Lud szukał kiedyś przy niej korbki). A przecież musiała być jakaś dokumentacja foto. No to jest. Człowiek od mokrej roboty!

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Kolano grozy


Taka wierzba koło mojego bloku! No niby mijam ją od 4 lat, a jakoś jej się nie przyjrzałam. A tu takie pienisko, chyba z 5 metrów obwodu. Pomnik przyrody dosłownie. Wystarczyło, by stanowiła finish mojego dzisiejszego treningu, aby przyjrzeć się dokładnie, biegnąc w jej kierunku. Bieganie otwiera oczy! 

To tak celem przyjemnego wstępu, do mniej przyjemnej treści zasadniczej.

Dziś przemówiło do mnie kolano grozy. Kolano grozy występuje w środkowej części mojej prawej nogi. Kiedyś nadużyłam wielce jego cierpliwości, nosząc przez 1,5 miesiąca na tejże nodze, ciężar pokaźnego całkiem ciała + kilka kilo gipsu z nogi lewej.

Było to prawie 10 lat temu, ale ciągle jeszcze jest obrażone. Za każdym razem, kiedy śmiem wymagać od niego cokolwiek więcej, ponad leniwym przepełzaniem między krzesłami, fotelami, kanapami, siedzeniami samochodowymi, ono fuka...

Fukało mi dziś od rana: "Co ty odpierdzielasz, woman? Ledwo żeśmy się pogodzili po 10 miesiącach tej cholernej, morderczej zumby, a Ty znowu zaczynasz? Mało Ci było wsuwać te kolageny, elastomery, regenery? Mało było chodzić do przystojnego rehabilitanta? (Wiem, tego nigdy mało...) Nie możesz sobie znaleźć innego hobby? Nie wiem, kuźwa, lepienie pierogów, czy wyplatanie koszy?"

I tak w kółko. Z początku udawałam, że tego nie słyszę. W końcu, naciągając obcisłe trykoty a la biegowe, rzekłam krótko: "Zamknij się!" i poszłam robić swoje.

Wiem jednak, że sukces w jednej bitwie, nie oznacza wygranej wojny...

ziuba biegacz

sobota, 23 sierpnia 2014

W puszczy nie odpuszczam!


Dziś wizyta w rodzinnych stronach i trening w Puszczy. I to Kampinoskiej. I to z Bratem-Matem. Mat jest 12,5 roku młodszy ode mnie. Słowem gówniarz, z ogromną parą, wypływającą wprost z natury. Też tak kiedyś miałam, ehh... Ale wtedy akurat, wolałam pisać pełne dramatu wiersze do szuflady i oglądać filmy do 3:00 nad ranem (drogie dziatki, w zamierzchłym, ubiegłym stuleciu, internety nie były jeszcze aż tak popularne, a balety aż tak dozwolone).

Tak czy siak, obecny kwiat młodego pokolenia, wcześniej nieco zrozumiał, ile radości i korzyści może płynąć z ruchu. Mat ochoczo wybiegł więc towarzyszyć mi podczas marszo-biegu.

A była to niesamowita przyjemność. Ostatni raz, gdy poruszałam się po tychże duktach biegiem, miał miejsce pod koniec podstawówki (okryty pajęczynami historii początek lat '90 XX wieku). I nie są to dobre wspomnienia. Były to lekcje WF w terenie. Przeganianie dzieciarni lasem, w jednym tempie dla wszystkich. Bez zwrócenia szczególnej uwagi na mą delikatną, nieco mniej wydolną indywidualność.

Okropieństwo.

Jakże inaczej było dziś. Według swojego planu, w swoim tempie, mając czas na to, by rozejrzeć się wokół. Bo dotykamy tu dwóch ważnych spraw.

Po pierwsze: wcale nie chodzi o to, żeby biec szybko. Eksperci powiadają, że należy zaczynać od tempa, w którym możemy np. swobodnie plotkować z towarzyszącą nam osobą.
Po drugie: w bieganiu fajne jest to, że generalnie zawsze robimy to w jakimś plenerze. A plener leśny jest szczególnie miły dla zmysłów.

Dziś więc cieszyłam się widokiem i tempem dla siebie odpowiednim. Cieszyłam się też, oczywiście, towarzystwem Mata, który co prawda, próbował na początku narzucić ostrzejsze tempo, ale został spacyfikowany. Dalej pożytkował już nadmiar energii obiegając mnie w kółko, tańcząc obok, robiąc w biegu podskoki, wymachy, skłony, obierając ziemniaki, strugając na poczekaniu proste fujarki z drewna i sprawdzając fejsa.

Ale takie są prawa młodości, które ja wszakże doskonale rozumiem, gdyż akurat sama jestem wciąż bardzo młoda!

ziuba biegacz


czwartek, 21 sierpnia 2014

Deszcz nie deszcz


Drugi trening zaliczony mimo bólu gardła i deszczu. Każda z tych okoliczności, w normalnym stanie ciała i duszy, powinna mnie zniechęcić! Ale nie! Pobiegłam. Zaraz wystrugam sobie na tą okoliczność medal z ziemniaka, lecz najpierw dodam jeszcze parę słów.

Postanowiłam na razie nie kupować sobie wytwornych trykotów biegowych ani obuwia specjalistycznego. Jeszcze nie do końca dowierzam swej sile woli, temu nagłemu zrywowi euforii. Umówiłam się ze sobą, że buty będą nagrodą za miesiąc wytrwałego biegania.

I biegam w swoich starych adidasach, w których zaliczałam różnorodne fitnesy w ciągu ostatnich dwóch lat. Nawet się już nieco rozpruły, co ukazuje zdjęcie z poprzedniego wpisu. Principessa (żona Leśnego Luda i moja Best Friend) ostrzegała, że mogą mi zsinieć paznokcie.

Tak, odpowiednie obuwie na pewno ma ogromne znaczenie. Ale na podstawie swej ogólnej wiedzy życiowo-medycznej, uznałam, że w przeciągu miesiąca, przy planowanej intensywności treningu, nie nabawię się stopy szpotawej, krogulczego palca lub rosochatego paznokcia.

A jakaż będzie rozkosz, za miesiąc, przyznać sobie nagrodę za wytrwałość!

A na razie medal z ziemniaka.

ziuba biegacz

wtorek, 19 sierpnia 2014

Ale jak to?


Mam prawie 33 lata. Przez prawie 33 lata nie uprawiałam żadnego sportu. Byłam zawsze miękkim typem dramatyczno-poetycznym, z odwiecznymi kilkoma kilogramami ponad poziom normy wyliczonej okrutnymi algorytmami BMI.
Może nie było tak, że brzydziłam się sportem. Miałam dla niego szacunek, czasem podziw nawet jakiś. Kultywowałam spacery, niezobowiązującą jazdę na rowerze do spożywczego. Czasem zsuwanie się z jakiejś góry na nartach. "Zsuwanie" nie jest użyte bez powodu.

Praca moja zwykle polegała na siedzeniu na tyłku przed ekranem komputera lub siedzeniu na tyłku w samochodzie i klęciu na czym świat stoi, gdyż za kierownicą zawsze budziły się we mnie złe moce.
I tak to trwało.
Czy byłam z tym wszystkim szczęśliwa? Chyba się nad tym do końca nie zastanawiałam. Człowiek przed trzydziestką ogólnie czuje się niezniszczalny i bywa bezrefleksyjny. Czy ostatnio byłam z tym szczęśliwa? Nie.

I nawet nie o to chodzi, że odkryłam nagle, że oprócz kręgosłupa moralnego, mam jeszcze ten kostny i on zaczyna do mnie mówić, a raczej jęczeć. I nie chodzi o to, że znów nie do końca podobałam się sobie w lustrze. Zaczęłam sobie po prostu wyobrażać siebie za lat dziesięć. A raczej wizualizować kim bym chciała być i jak wyglądać. No i wyszło mi na to, że brnąc dalej w dupogodziny przy kompie i fanatyczne pieczenie drożdżowców, doprowadzę do wizerunku dalekiego od moich marzeń.
To nie jest tak, że takie myśli nie nachodziły mnie już wcześniej. Bo ja próbowałam. Tańczyć (tańce latino, zumby, rumby, aeoribiki), stękać z pakerami na siłce, latać ze spoconymi, okablowanymi ludzikami na bieżniach, wyginać się na jogach, pilatesach, esach-floresach. I nic nie wzbudziło mej trwałej fascynacji. No może poza zumbą. Ale po 10 miesiącach odkryłam, że nie była to fascynacja samą aktywnością, tylko prowadzącym. Bo gdy ten odszedł, odeszły i moje zapędy do tańca (pozdrawiam Cię, cudny Jacku, gdziekolwiek tańczysz teraz na swych pięknie zbudowanych nogach).

I to nie jest też tak, że nie myślałam już wcześniej o bieganiu. Choć przez wiele lat omijałam je szerokim łukiem. To był uraz z podstawówki, kiedy to zdyszana, z krwią w gardle, robiłam niekończące się kółka wokół stadionu. No nie byłam najlepszym biegaczem i wbiłam sobie gdzieś do głowy, że będzie tak zawsze i lepiej trzymać się od tego z daleka. Ale miło jest podejmować wyzwania. A najciekawiej wobec samego siebie.

Tak więc były podchody. Wiele buńczucznych wieczorów, pełnych ambitnych planów na poranek. Przygotowywania garderoby a la biegowej i obuwia udającego biegowe, tak by jeno zerwać się skoro świt, naodziać i wybiec. I już prawie miało się w nozdrzach tę poranną bryzę, na łydkach krople porannej rosy, a w uszach śpiew skowronka znad pól.
Rankiem jednak zawsze było tak samo. Rozwierało się jedno oko i stwierdzało, że za oknem deszcz, albo jak nie deszcz, to może być deszcz, albo w ogóle cokolwiek może być zupełnie odmiennego od wieczornych wyobrażeń. A kołdra nigdy nie była tak cieplutka, a materac tak właśnie idealnie miękki, jak teraz i może postawmy to w centrum wszechświata, a nie jakieś tam bieganie bez sensu.

No więc jak to jest, że jednak się zaczęło? Bo ja wiem.. czasem w życiu pozytywnie ułożą się moce i człowiek ugnie się przed samym sobą. A jest to jeden z największych w życiu triumfów, powiadam Wam...
Ale zapał może szybko minąć. Znam siebie jak zły szeląg. Skorzystałam więc z porad, które wielokrotnie wtłaczał mi do opornej mózgownicy Leśny Lud, mój przyjaciel, o którym pewnie jeszcze wspomnę nieraz.
A Leśny Lud, jako wielce doświadczony biegacz, powiadał, iż trzeba wiedzieć jak i po co. Bo jak się nie ma celu wyznaczonego, to wszystko jak krew w piach.
No to sobie znalazłam "jak". Udałam się do dr Googla i spytałam go "jak zacząć biegać". Dr Google, jak zawsze, miał wiele odpowiedzi. Ale ja wybrałam tę jedną:


O tutaj znalazłam:
http://treningbiegacza.pl/training-plans/plan-treningowy-od-zera-do-60-minut-ciaglego-biegu-10-najczestszych-pytan-zadawanych-przez-poczatkujacego-biegacza

Ktoś powie, pfff, żebyś się nie zasapała. 14 minut marszobiegu. Pfff! A ja powiem, że dla miękkiej dziuni, co to się za wiele w życiu nie ruszała, to w sam raz. Ja wiem, że teraz korpoludy biegajo zawzięcie od razu po 5 km, żeby móc koledze zza ścianki działowej w openspejsie zaimponować. Ale ja na szczęście nie muszę nikomu imponować. Jedynie samej sobie muszę zaimponować. Siebie muszę na kolana powalić i zakochać w tym do nieprzytomności. A będzie pewnie niełatwo.
Poza tym nie chce wymagać rehabilitacji za miesiąc i znów stwierdzając, że bieganie mi nie służy, zawinąć się w jesienne koce i pożerać uprzednio upieczonego drożdżowca.

No to wiadomo już "jak". A teraz "po co". Wiadomo, że długofalowo, by wzniecić na stałe, te owiane tysiącem legend, endorfiny. By być, sprawnym, ładnym i powabnym. By być szczęśliwym! O tak! Ale długofalowe plany są jak te gołębie na dachu. A tu trzeba szybko ścisnąć w garści jakiegoś wróbla. 
No i wymyśliłam sobie. I z pełnym rozmysłem zapisuję sobie to teraz. Bo w ogóle wszystkie te wynurzenia spisuję dla głębszej samomotywacji. Tak więc zapisuję to jako prawdę objawioną i niezmienną:

O to ja, miękka panienka, w dniu 25.10.2014 r., dzień po swoich trzydziestych trzecich urodzinach, wystartuję w swoim pierwszym parkrunie!

O takim:
http://www.parkrun.pl/warszawa-praga/

Właśnie spojrzałam na swój, udający biegowy, zegarek. Jest godzina 22:12, 19.08.2014 r. Od tego wydarzenia dzieli mnie dokładnie 9 tygodni i 3 dni. Zaplanowałam trening co 2 dni. Jeśli nie zawiodę się na sobie, a przecież tym razem już nie mogę! - będę na etapie zdolności do 40 min ciągłego wysiłku. Czy wystarczy na przebiegnięcie 5 km dla miękkiej panny? Będzie musiało!

Czemu piszę to wszystko dziś? Bo dziś zaczęłam. Jestem po pierwszym treningu i nakładam na siebie obowiązek sprawozdania, choćby króciutkiego, bo nie sposób się tak wylewać co dwa dni, za to po każdym treningu.

Jest to zabieg świadomy. Dodatkowa motywacja w postaci połączenia pasji budowanej - z pasją już zbudowaną od dawna. Bo pisać lubię i czynić to będę czy się komuś to podoba, czy nie. I tak samo będzie z bieganiem. Nie ma opcji!

ziuba biegacz